Pisałam ostatnio o wadach i zaletach samotnego wędrowania. Sama potrzebowałam nieco czasu, by się przełamać i ruszyć na szlak bez towarzystwa. Miałam sporo wątpliwości, trochę różnych strachów i lęków.
Wiem jednak, że nie jestem w tych obawach osamotniona. Jakiś czas temu zapytałam o nie na instagramie i dostałam sporo różnych wiadomości. Pozwoliłam je sobie pogrupować, a potem przeanalizować (niektóre brzmiały bardzo znajomo!) i być może trochę złagodzić. W ten sposób powstał dzisiejszy wpis.
Na początek uniwersalna porada:
Rozbierz swój strach na części pierwsze.
To znaczy, zapytaj sam_a siebie, czego naprawdę się boisz. Często okazuje się wtedy, że ten lęk jest bezpodstawny i już sama analiza sytuacji sprawia, że można poczuć się pewniej. Czasem strach nadal towarzyszy, ale taki bardziej oswojony. Mniej straszny.
Boję się…
1. Spotkania z dzikimi zwierzętami.
O, dobrze znam ten strach! Za dnia jednak większość zwierząt nie wychodzi. Spotkałam kiedyś sarny, to przez moment patrzyłyśmy na siebie zaskoczone, a potem sobie poszły. Innym razem drogę przebiegło mi jakieś łasicowate stworzenie. No i wiewiórki czasem widać. Słyszę sporo różnych ptaków. Ale to tyle.
W Karkonoszach generalnie nie ma niebezpiecznych zwierząt, choć kilka razy słyszałam już o wędrujących gdzieś dalej wilkach. Nie ma ich jednak zbyt wielu. W Tatrach czy Bieszczadach pewnie sytuacja wygląda inaczej, ale i tam główna aktywność przypada raczej na nocne pory. Zdecydowanie nie polecam zaczynać swoich samotnych wypraw od wycieczek w świetle księżyca.
2. Że się zgubię, stracę orientację w terenie.
Myślę, że to całkiem słuszny lęk. Dlatego poza aplikacją z GPS-em mam w plecaku papierową mapę, kompas i gwizdek. Trzeba jednak umieć z nich korzystać – oglądam więc filmy znalezione na YouTube. W razie potrzeby na pewno sobie poradzę.
Natomiast pragnę podkreślić i przypomnieć, że w górach chodzimy po wyznaczonych szlakach. Zazwyczaj oznaczenia są dość wyraźne (przynajmniej w Karkonoszach). Oczywiście, szlak można zgubić, skręcić nie w tę stronę, przegapić oznaczenie. Wtedy najlepiej się odwrócić i tą samą drogą dotrzeć do ostatniego znanego punktu.
Na pierwsze samotne wyprawy wybierz dość popularne, dobrze oznakowane szlaki. Ryzyko zgubienia się jest tam dużo mniejsze, a w razie problemów możesz kogoś poprosić o pomoc. Poczucie bezpieczeństwa może dać udostępnienie komuś swojej lokalizacji (tylko pamiętaj wtedy o powerbanku). Obserwuj też teren i znajdź kilka punktów orientacyjnych, które pozwolą Ci się odnaleźć w razie potrzeby.
3. Że będę zdana tylko na siebie.
To w dużej mierze prawda i w gruncie rzeczy o to chodzi w samotnych wyprawach. Ale jeśli nie wybierasz się w naprawdę wysokie góry albo na skrajne odludzie, zwykle masz łączność z całym światem. Gdy kiedyś bardzo się bałam na szlaku, pisałam wiadomości do przyjaciela. Zawsze też informuję go, że ruszam w trasę i co jakiś czas się melduję. Na popularniejszych szlakach (przypominam, że to od nich zaczynamy samotne wędrowanie) mija mnie zwykle mnóstwo ludzi, których można poprosić o pomoc. Najważniejsze jest jednak, by przygotować się na trudne sytuacje.
Poza mapą, kompasem i gwizdkiem mam w plecaku podstawową apteczkę. Póki co przydała mi się raz – i to w domu – ale czuję się z nią dużo pewniej. Wiem, że w razie czego mogę udzielić pomocy zarówno sobie, jak i spotkanej osobie w potrzebie. Przy okazji napomknę, że warto zrobić kurs pierwszej pomocy. I koniecznie zainstalować aplikację “Ratunek”.
Przed wyjściem sprawdzam prognozę pogody. Czasem oglądam na YouTube filmiki o tematyce survivalowej i bushcraftowej. Tak na wszelki wypadek.
Prawdę mówiąc, samotne wyprawy sprawiły, że czuję się dużo bardziej niezależna i pewna siebie. Dużo bardziej słucham też swojego ciała i sygnałów, które mi wysyła. Wiem, że sobie poradzę – bo na szlaku nie będę miała innego wyjścia.
4. Niebezpiecznych mężczyzn.
Niestety, żyjemy w patriarchalnym świecie, w którym ten lęk jest uzasadniony. Odpowiem na to jednak w bardziej żartobliwy sposób: schodziłam kiedyś z gór już po zmroku (a tego boję się straszliwie!) i wpadłam na jakiegoś obcego faceta. Ucieszyłam się okrutnie i “przykleiłam się” do niego na resztę trasy. Obecność innej osoby dodała mi otuchy. Gość okazał się bardzo sympatyczny i przegadaliśmy całą drogę.
Oczywiście, to mógł być potencjalny morderca. Ale mam dziwne wrażenie, że łatwiej o takich w mieście… Ten temat rozwinę w kolejnym punkcie.
5. Że ktoś mnie zgwałci i zamorduje – nasłuchałam się za dużo podkastów kryminalnych!
Jeśli lubisz historie kryminalne, to wiesz, że ofiarami morderców często padały też pary ;). A tak bardziej serio: ryzyko na pewno jest większe, gdy idzie się samotnie. I dlatego powtórzę: nie chodzimy nocą, wybieramy dobrze oznakowane szlaki, informujemy kogoś o planowanej trasie i co jakiś czas się meldujemy. To podstawowe zasady bezpieczeństwa, które zmniejszą ryzyko. Niestety, nigdy nie mamy 100% pewności, że nikt nas nie napadnie, ale to dotyczy nie tylko górskich szlaków. Osobiście bardziej boję się w mieście. W górach mijam zwykle przyjaźnie nastawionych turystów.
A poza tym: lepiej było słuchać moich Słowiańskości! 😉
6. Że zasłabnę albo wpadnę w panikę.
Po pierwsze: nie idź w góry, jeśli nie pozwala na to Twój stan zdrowia. Po prostu nie.
Po drugie: słuchaj swojego ciała. Jeśli czujesz się gorzej, zatrzymaj się i odpocznij, a jeśli jest taka potrzeba – zawróć. Nie rób nic na siłę.
Jest taka gra planszowa – K2. I tam, żeby wygrać, trzeba nie tylko zdobyć szczyt, ale także nie umrzeć. Ta sama zasada powinna towarzyszyć nam i w życiu. Jeśli czujesz, że nie dasz rady iść dalej, to nie idź. Zawróć, wezwij pomoc. Nie czekaj do ostatniej chwili.
Zaliczyłam jeden atak paniki na szlaku. Nic mi groziło, ale mój mózg zupełnie się tym nie przejmował. Byłam całkiem sama, choć szlak raczej popularny. W momencie największej paniki wpadłam na… ratowników górskich. Szli do tego samego schroniska, co ja. Chwilę ze mną pogadali, rzucili kilka rad, upewnili się, że wszystko ze mną w porządku, i poszli dalej. A ja znowu zostałam sama. Ich obecność dodała mi otuchy, ale w pewnym momencie uczucie paniki wróciło i niebezpiecznie narastało, więc… zaczęłam śpiewać. Było to oczywiście koszmarnie trudne, bo na podejściu mam zwykle straszną zadyszkę – ale pomogło.
Chodzi mi tutaj o to, że można wypracować pewne schematy, które pomogą „wziąć się w garść” w momencie ataku paniki. Dla każdego będzie to coś innego – mnie pomaga śpiewanie albo głośne mówienie do siebie. Zakotwiczam się wtedy w „tu i teraz” i mój mózg powoli się uspokaja, a razem z nim tętno, oddech. Po prostu wracam do siebie. Dużym wsparciem była też myśl, że niedaleko jest schronisko, a w nim ludzie. I że to popularny szlak, więc prędzej czy później ktoś będzie tędy szedł i mnie znajdzie. Skupiłam się więc na takich myślach, szłam swoim tempem, śpiewałam pod nosem. I dotarłam bezpiecznie do celu.
Jeśli boisz się ataku paniki na szlaku, nie idź samotnie, dopóki nie nauczysz się nad nią panować. Albo wybieraj takie trasy, na których będzie więcej osób.
7. Samotności.
Cóż, to o nią właśnie chodzi! Prawdę mówiąc, samotności trzeba trochę poszukać. Na wielu szlakach są istne tłumy, co chwilę mijają mnie kolejne grupy ludzi. To zresztą dobry pomysł na początek, by wybierać takie tłoczne trasy: można się oswoić z wędrowaniem bez towarzystwa, a jednocześnie nie czuć się jedyną osobą we wszechświecie.
Choć to uczucie bywa naprawdę piękne.