To dla mnie proste: życie mam tylko jedno. W dodatku uważam, że bardziej przydam się mojej ojczyźnie żywa. Tak, wiem, że to niepopularna opinia. Śmiało nazywajcie mnie tchórzem. Nie obchodzi mnie to.
Zaczął się sierpień i znowu dostałam Polską w twarz. A dokładniej dyskusjami o Powstaniu Warszawskim. Czytałam wiersze o tym, jak to wspaniale, że dzieci były takie bohaterskie, że ginęły w obronie stolicy. Że dzisiejsza młodzież już nie taka. Że nie byłaby gotowa na takie poświęcenie. A ja sobie myślę, że to bardzo dobrze. Że całkowicie zgadzam się z tym, co napisał ostatnio tata Maty: ja też wolę, by młodzież rozbijała butelki po piwie nad Wisłą niż rozwalała głowy swoim rówieśnikom na wojnie. Wojna jest zła. Nigdy więcej wojny.
Sorry, Polsko. Nie oddam za Ciebie życia. Nie przeleję ani jednej kropli krwi. Nie będę zabijać innych ludzi w imię interesów garstki osób na szczycie, którzy nigdy nie poczują na własnej skórze okrucieństw wojny. Nie chodzi tu nawet o pacyfizm. Motorem takiego myślenia jest u mnie poczucie skrajnej niesprawiedliwości. Konsekwencje wojny poniosą ludzie, którzy nigdy o nią nie prosili. Którzy chcieli po prostu żyć. To oni stracą domy, rodziny, życia, podczas gdy główni pomysłodawcy będą spokojnie spać w wygodnych schronach i z odległości wydawać wyroki na zwykłych obywateli.
Pisał o tym już Tuwim. Już 100 lat było wiadomo, że ci zwykli obywatele niekoniecznie oddają życie za ojczyznę czy za ideę – nie, oni walczą o wpływy grupy bogatych ludzi. Właściciele świata po prostu przykrywają swoje motywy ładnie brzmiącymi hasłami, za którymi pójdą tłumy. Nie chcę być w tym tłumie.
Nigdy nie doświadczyłam wojny. Nie muszę mieć takiego doświadczenia, by wiedzieć, że go nie chcę – nigdy. Wojna jest zła. Wojna jest brudna i śmierdząca, a cierpienie nie uszlachetnia. Boli mnie, gdy widzę, jak w głównym dyskursie wojnę się gloryfikuje. Jak mówi się o heroizmie, zapominając o bólu, głodzie i zimnie, o bezdomności i samotności. Jak zachęca się młodych ludzi do wybierania przemocy. Nie mówi się o tym, że śmierć jest bolesna, często w samotności, zimnie i smrodzie innych rozkładających się ciał. Nie mówi się o tym, że na wojnie brakuje jedzenia, domy są niszczone lub po prostu ktoś każe się z nich wynosić. Wojna nie jest estetyczna. Wojna w większości to żadne bohaterstwo: to strach i ból.
I do tego wszystkiego mamy figurę Młodego Powstańca, mamy też Rzecznika Praw Dziecka (!), który chce uczyć w szkołach o męczeństwie polskich dzieci. Katować uczniów obrazami ich martwych, torturowanych rówieśników. Być może w ten sposób budować marzenie o bohaterstwie i tym całym “oddawaniu życia za ojczyznę”. A dzieci powinny bawić się i rozwijać, mieć zapewnione bezpieczeństwo i beztroskę. Wkładanie im w ręce karabinów jest jedną z największych zbrodni świata.
W oficjalnej narracji coraz częściej brakuje słów powstańców i kombatantów, których sprowadza się do roli niemych maskotek. Bo oni mówią o pokoju, tolerancji i o tym, że do wojny nie należy już nigdy nie dopuścić. Mówią o tym, że wojna jest zła, a naszym zadaniem jest budowanie pokojowego społeczeństwa. Ale to przecież oznacza, że trzeba przestać szczuć na poszczególne grupy. To oznacza, że nie można “wpierdolić ciapatemu” albo “tęczowemu”. To oznacza, że niektórzy nigdy nie zrealizują marzeń o swoim pokrętnie pojętnym bohaterstwie. Często to ci, którzy chcą nosić na swojej piersi (a raczej – na swoim kiju baseballowym) znak Polski Walczącej, pierwsi uciszają bohaterów.
Bardzo mnie to boli.
Nie chodzi o to, że nie kocham Polski (choć status “to skomplikowane” jest jednak bliższy prawdzie). Wręcz przeciwnie – chcę, by Polska była miejscem przyjaznym dla swoich obywateli. By stała się państwem dobrobytu i tolerancji. Żebyśmy wszyscy mogli tutaj żyć bezpiecznie i żebyśmy rozwijali swój potencjał. Uważam, że “lepszy żywy obywatel niż martwy bohater”. Jeśli wszyscy umrzemy za ojczyznę – to komu będzie jeszcze potrzebna? Kto w niej zostanie?
***
Słucham sobie ostatnio piosenek sprzed 30 lat (a nawet i starszych). Piosenek o buncie i o wolności. O tym, że ktoś na górze wciąż próbuje nas bujać – i wciąż są boleśnie aktualne. Jasne, wiele się zmieniło. Ale sedno problemu pozostaje niezmienne. Nadal ktoś próbuje nami rządzić i wykorzystywać do swoich gierek.
