Droga do Helu

Helvegen

Nie jestem pewna, skąd wziął mi się ten pomysł. Nim się obejrzałam, kupowałam bilet do Gdyni i pakowałam plecak, by stamtąd dotrzeć pieszo do Helu.

Morze Bałtyckie

Helvegen

Helvegen to tytuł utworu zespołu Wardruna. Znaczy tyle co droga do Helu. Oczywiście, norwescy muzycy mają tu na myśli mityczną nordycką krainę zwaną Helheim lub właśnie Hel, a nie miasteczko na północy Polski. Nie szkodzi. Moja droga była wystarczająco mistyczna, by tak ją określić.

Pisałam już o tym, że morze jest tęsknotą. Właśnie ta tęsknota kazała mi wybrać się w pieszą podróż wzdłuż wybrzeża. Chciałam naprawdę poczuć tę drogę, bo w gruncie rzeczy lubię to zmęczenie w ciele i głowie, które czuję na końcu wędrówki. Ono sprawia, że podróż staje się zupełnie innym, głębszym doświadczeniem. Oczywiście, nie odkrywam tu niczego nowego: każdy włóczykij wie doskonale, o czym mówię.

Woda i piasek

Pierwszy odcinek był zaiste wakacyjny. Słońce, plaża, błękit wody i krajobrazy jak z zagranicznych pocztówek. Wraz z moją towarzyszką przerzucałyśmy się skojarzeniami: łodzie jak w Tajlandii, huśtawka jak na Dominikanie, kamienna plaża jak gdzieś w Skandynawii, trawy jak na wyspie Uznam.

Słońce świeciło, piasek przesypywał się przez stopy. Sielanka.

Wiatr

Potem zaczęło wiać. Każdy krok w kierunku Rewy to nowy podmuch wiatru. Już z daleko było widać unoszące się latawce, na których fruwali kite’owcy. Rozbijające się o Cypel Rewski fale przypomniały mi legendę o Juracie, którą w gruncie rzeczy też można sprowadzić do tęsknoty za czymś, co nieosiągalne. Widok zderzających się fal na długo zostanie w mojej w pamięci – wzruszył mnie do szpiku kości.

Za Rewą droga prowadziła między łąkami i niewielkimi kępami drzew. Ciemne, szare niebo wciąż nadawało drodze surowego, północnego sznytu. 

Chaty rybackie

We wszystkich mniej lub bardziej turystycznych miejscowościach przemykam między nowoczesnymi hotelami, szukając oddechu historii. Zwykle znajduję: w helskich miasteczkach były to poukrywane rybackie chaty sprzed stu lat. Bardzo lubię takie budynki i po cichu marzę, że kiedyś któryś z nich zostanie moim domem. Kiedyś w przyszłości, gdzieś na odludziu. Będę słuchać skrzypienia drewnianych ścian i malować co wiosnę okiennice, będę siadać na ławce przy ganku i pić kawę, delektując się ciszą i spokojem. Ale to jeszcze nie teraz.

Spienione fale

Widok morza zawsze mnie porusza. Zobaczyłam je dopiero na koniec drugiego dnia podróży – choć wcześniej szłam plażą, to towarzyszyły mi spokojniejsze wody Zatoki Puckiej (choć i one potrafiły okazać wzburzenie, gdy targał nimi wiatr). Morze to co innego. Inny żywioł, inna tęsknota.

Ten ostatni fragment drogi, wiodący brzegiem morza, był chyba najbardziej poruszający, najbardziej surowy. Najbardziej helvegen. Choć świeciło słońce, to stalowy odcień morza nie pozwalał zapomnieć, jak silny i piękny to żywioł.

Koniec Polski

Kiedy dotarłyśmy do Końca Polski, czekał na nas inny Wędrowiec. Właściwie powitał nas u celu naszej drogi. Powiedział, że potrafi rozpoznać w ludziach to specyficzne zmęczenie, które pojawia się po kilku dniach wędrówki. 

W takich chwilach wierzę w jakąś formę magii.

Na Końcu Polski zachodziło słońce. Hel przywitał nas łagodnym wiatrem i ciepłą barwą nieba, bursztynowymi przebłyskami światła na tafli wody.

Wolność

Całą drogę towarzyszyło mi charakterystyczne poczucie wolności, jakie zwykle pojawia się w czasie wędrówek z plecakiem. W każdej chwili mogłam rozstawić namiot (choć ostatecznie nie zrobiłam tego ani razu), ugotować sobie herbatę albo wsiąść do pociągu i skrócić całą wyprawę (co z kolei zrobiłam raz) – byłam całkowicie niezależna. Sama sobie sterem i okrętem. 

No, prawie: tym razem wyjątkowo nie szłam sama. Nie robiło to jednak dużej różnicy.

Zawsze w drodze

Kiedy na koniec siedziałam w nadmorskim pubie i słuchałam szant śpiewanych do dźwięku gitary, pomyślałam sobie, że ludzie morza i ludzie gór czują to samo: ten ciągły zew przygody, tęsknotę za spotkaniem z majestatem natury. Kiedy już połknie się bakcyla – nieważne, czy górskiego, czy morskiego – nie ma już ratunku. Ten głos w sercu nie ucichnie. Ciągle będzie kazał iść dalej, za horyzont. I nigdy nie będzie mu dość.