Po górach włóczę się już przeszło rok, widziałam je więc i latem, i zimą. Nie jest niespodzianką, że każda pora roku ma swoją specyfikę. Teoretycznie to wiedziałam, gdy wyruszałam na pierwszą grudniową wyprawę, ale i tak przeżyłam niemałe zaskoczenie. Zwłaszcza, że dość płynnie przechodziłam z trybu letniego na zimowy i mój mindset nie nadążył za zmianą pogody.
- Czas płynie inaczej
Zimą nie ma sensu planować długich włóczęg, bo zwyczajnie zabraknie czasu. Zimowe szlaki pokonuję znacznie wolniej. Przejście kilometra latem to pikuś. Zimą często jest to związane z przedzieraniem się przez głęboki śnieg, walką z silnym, lodowatym wiatrem albo tańczeniem na lodzie. Lekka, niewymagająca latem trasa zimą potrafi wykończyć.
Przeżyłam to na zielonym szlaku z Jakuszyc na Halę Szrenicką. Tydzień wcześniej była tam delikatna warstewka śniegu, szłam więc rześko, lekko i radośnie. Tydzień później myślałam, że wyzionę ducha, gdy raz po raz zapadłam się po kolana w świeżym puchu, a wiatr chłostał mnie po twarzy.
W dodatku dzień trwa tylko kilka godzin – zmrok zapada znacznie szybciej. Nawet wyjście o nieludzkiej, wczesnej porze też nie ratuje sytuacji, bo… rano również jest ciemno.
- Znajome szlaki wcale nie są znajome
I nawet nie chodzi mi o to, że zimą niektóre mają inny przebieg ze względu np. na zagrożenie lawinowe. Nawet jeśli poruszam się dokładnie tą samą drogą, to zupełnie inaczej ją odbieram. Gruba warstwa śniegu sprawia, że niektóre charakterystyczne elementy zupełnie znikają z oczu albo przyjmują nowe kształty. Inne tempo, wymuszone warunkami, także dorzuca swoje trzy grosze do tego wrażenia.
- Moja kondycja nie istnieje
To znaczy, to mnie zaskakuje za każdym razem. Ale zimą bardziej. Zimowe szlaki wymagają przecież więcej wysiłku. Trasy też jakoś magicznie się wydłużają…
- Nie jest aż tak zimno
To chyba największy szok. Pamiętam, jak przerażona byłam przed pierwszą zimową wycieczką. Straszliwie się bałam, że będzie mi zimno. Okazało się, że moje ciało dość szybko dostosowało się do zimowych warunków (oczywiście pod warunkiem zadbania o odpowiedni ubiór). Dzisiaj praktycznie już nie używam chemicznych ogrzewaczy, bez których nie wyobrażałam sobie żadnej włóczęgi. Prawdopodobnie trochę się zahartowałam. No i wciąż nie mówimy o jakichś szalonych mrozach typu -30. Wtedy to chyba bym jednak przymarzła.
Naprawdę, zimowe piękno gór jest dla mnie zaskoczeniem za każdym razem. I właśnie dlatego uparcie przedzieram się przez śnieg i lód. Bo warto.
A co Ciebie zaskoczyło w górach zimą?