Widok na Śnieżkę

Góry najpiękniejsze są zimą

Oczywiście, zachwycam się nimi także latem, jesienią i wiosną. Ale to jednak zima jest najbardziej magiczna. W moim przypadku wydaje się to nieco paradoksalne: przez ostatnie lata bardzo źle znosiłam chłód. Moje dłonie ocierały się o początek odmrożeń, gdy wracałam do domu z przystanku autobusowego. 10 minut spaceru (może mniej) w temperaturze około zera skutkowały poważnym, bolesnym przemarznięciem. Tak, miałam rękawiczki.

To właśnie chłód i trudne warunki sprawiają, że góry zachwycają mnie jeszcze bardziej. Kiedy zimny wiatr smaga mnie po twarzy, a nogi co rusz zapadają się w głębokim śniegu i każdy krok okupiony jest wysiłkiem – to właśnie wtedy czuję, że żyję. Patrzę na ten surowy krajobraz i czuję, że sobie na niego zasłużyłam. Chyba nie potrafię tego wyjaśnić w sposób racjonalny: zimowe góry poruszają najwrażliwsze struny w moim sercu.

WIdok z okna schroniskaGóry nauczyły mnie doceniać proste rzeczy, zwłaszcza zimą. Po kilkugodzinnym trekkingu na mrozie i wietrze zwykła herbata urasta do rangi napoju bogów. A gorąca czekolada jest wtedy czystą poezją. W górach nigdy nie marzę o wyszukanych potrawach, które łechtałyby moje podniebienie. Nie, zupełnie nie. Moim marzeniem są pierogi, ewentualnie smażony ser. Niczego więcej nie potrzebuję. Nic nie smakuje lepiej niż słodka, gorąca herbata pita na mrozie.

Kiedy rok temu kolega rzucił, żebym zabrała się z nim na Stóg Izerski, byłam przerażona. Skoro nawet w mieście tak źle czuję się zimą, to co będzie wśród mrozu i śniegu, bez możliwości schowania się w cieple? Trwała wtedy pandemia, schroniska oferowały tylko jedzenie na wynos. Nie byłam w górach zimą od jakichś 15 lat. Ostatnio – w liceum. Dawno.

Myślę, że góry wtedy mnie uratowały. Byłam w bardzo kiepskim momencie swojego życia i potrzebowałam od tego życia uciec. Skupić się na prostych czynnościach: stawianiu kroków, rozgrzewaniu zmarzniętych rąk, piciu herbaty z termosu.

Poza euforią na szczycie z tamtego wypadu zapamiętałam najbardziej, że ledwo dałam radę. Tuż przed szczytem chciało mi się wymiotować, tętno mi skakało, a mięśnie bolały. Było okropnie: zimno, ślisko, stromo. A jednak weszłam i straciłam głowę dla zimowego piękna gór.

Właśnie mija rok od tego momentu. Po górach najczęściej chodzę sama. Szukam zimna i śniegu. Szukam samotności i ciszy. Nie boję się już mrozu. Czasem nawet ściągam rękawiczki i jest to dla mnie moment głębokiego zachwytu. Zachwytu nad tym, że moje ciało działa coraz lepiej, jak dobrze naoliwiony mechanizm. Wciąż walczę o każdy krok i ciężko dyszę na podejściach, jednak zimno nie jest tak dotkliwe, tak przerażające jak w zeszłym roku.

Góry najpiękniejsze są zimą.

***

Tym tekstem otwieram cykl górski. Będzie trochę poradnikowo – bo odkąd dzielę się swoimi wędrówkami w SM, dostaję sporo pytań i głosów typu “Wow, ja też tak chcę, ale…”. Chcę się rozprawić z tym “ale”, mimo że (a może właśnie dlatego?) nadal jestem człowiekiem bez kondycji ze stosunkowo niewielkim doświadczeniem.