Chcę pójść w góry, ale…

Pomysł na ten poradnikowy cykl powstał, bo dostaję mnóstwo pytań o moje górskie przygody. Sporo jest wiadomości z wyrazami podziwu – to bardzo miłe, ale nie trzeba mnie podziwiać! Uważam, że góry (z odpowiednim podejściem i przygotowaniem) są prawie dla każdego. Jestem tego najlepszym przykładem: nie mam kondycji, ale za to nadwagę, orientacja w terenie nigdy nie należała do moich najmocniejszych stron, a do tego mam problemy z koordynacją ruchową (moje ADHD przekazuje tu serdeczne pozdrowienia). A jednak chodzę i w 2021 roku zrobiłam w górach prawie 330 km bez żadnej poważnej kontuzji. W większości samotnie. Czyli można!

Na swoim słowiańskim koncie na IG zrobiłam małą ankietę i poprosiłam obserwujących o podzielenie się tym, co powstrzymuje ich przed wyruszeniem w góry. Okazuje się, że wiele z tych rzeczy dotyczyło także mnie – dzielę się więc tym, jak sobie poradziłam z pewnymi ograniczeniami.

Tu kwestia techniczna: moje doświadczenie dotyczą głównie Sudetów, Polski połuniowo-zachodniej. W innych regionach kraju może być nieco inaczej. Nie wszystkie moje porady muszą działać u każdego, opieram się wszak na moich indywidualnym przeżyciach i przemyśleniach.

 

Chcę pójść w góry, ale…

1. Nie mam samochodu.

Ja też nie. Nie mam nawet prawa jazdy. Jeżdżę pociągami, ostatnio także autobusami. I prawdę mówiąc – nie chciałabym jeździć w góry samochodem. Po kilkunastokilometrowej wędrówce byłabym zbyt zmęczona, żeby prowadzić w bezpieczny sposób. W pociągu czy autobusie mogę się wyłączyć: pójść spać, poczytać, posłuchać muzyki.

Oczywiście, nie wszędzie (i nie z każdego miejsca) da się dojechać zbiorkomem. Wtedy na pomoc przychodzą tematyczne grupki na Facebooku, gdzie ludzie umawiają się na wspólne przejazdy, czasem nawet na całe wycieczki. Są też portale typu Blablacar, gdzie można zabrać się z kimś jadącym w tym samym kierunku.

Zawsze można też przekonać znajomego z samochodem, że wspólna wyprawa w góry to świetny pomysł na spędzenie razem czasu. Tak też mi się zdarzało 😉

2. Nie mam kondycji i boję się, że nie dam rady wejść wyżej.

Wiesz, że na szlaku często wyprzedzają mnie emeryci i rodziny z małym dziećmi? Po roku zdarza się to już rzadziej, ale wciąż często walczę o każdy krok i pragnę umrzeć z wyczerpania. Jasne, to frustrujące. Ale przecież nie idę na wyścigi. Drepczę sobie swoim żółwim tempem i niczym się nie przejmuję. Wielokrotnie zdarzało się też, że zmieniałam założenia trasy, bo czułam, że jednak nie dam rady. I nic się nie stało. Nawet moja duma niespecjalnie ucierpiała.

Szłam kiedyś z koleżanką i żaliłam jej się na moją kiepską formę. Powiedziała mi wtedy mądrą rzecz: “Hej, ale wyszłaś z domu. Porównujesz się tylko z tymi, którzy cię mijają, bo pozostałych po prostu tu nie ma”. 

Kolejna rzecz: żeby poprawić tę kondycję, trzeba wyjść, zacząć. To truizm, ale tak to właśnie działa. Rok temu na Stogu Izerskim chciało mi się wymiotować z wysiłku, a moja ekipa prawie zamarzła, czekając na mnie na szczycie. Dzisiaj jest dużo lepiej. Czasem muszę się zatrzymać co kilka kroków. A czasem łapię wiatr w żagle i to ja wyprzedzam innych.

Dobrze znaleźć sobie towarzystwo na podobnym poziomie, żeby nie czuć presji, że pozostali gdzieś tam czekają. Albo pogodzić się, że zawsze będą czekać 😉 To zresztą jeden z powodów, dla których lubię chodzić w góry sama: idę swoim tempem, nigdy na mnie nie czeka, nikt mnie nie pogania. Oczywiście, dla fajnej ekipy to nie będzie problem. Często chodziłam ze znajomymi, którzy po prostu co jakiś czas na mnie czekali. Inni dostosowywali swoje tempo do mnie i też się wlekli. 

Pamiętaj, to nie wyścigi. Można zacząć od krótkiej trasy z niewielkim przewyższeniem. Ja też nie robiłam od razu 30 km po Karkonoszach (właściwie to taka włóczęga zdarzyła mi się tylko raz), zaczęłam od Stogu Izerskiego i Ślęży łatwymi szlakami. Im pewniej się czułam, tym dłuższe i trudniejsze trasy planowałam.

3. Finanse mi na to nie pozwalają.

Przyznaję, że to najtrudniejszy temat, bo pewnych ograniczeń nie da się przeskoczyć. Jeśli nie ma się pieniędzy, to po prostu ich nie ma i tyle. Spróbuję natomiast pokazać Wam, że wycieczka w góry nie musi być bardzo droga. Sama staram się wędrować dość niskobudżetowo (to znaczy: takie mam założenia, a potem jednak kupuję tę szarlotkę w schronisku…). Opowiem więc na moim przykładzie.

Dojazd: 

Mieszkam we Wrocławiu, więc w góry mam blisko. To na pewno wiele ułatwia. Kupuję bilet weekendowy w Kolejach Dolnośląskich, za który płacę 49 zł, i przez dwa dni mogę jeździć do woli. Opłaca się nawet przy jednej wycieczce do Szklarskiej Poręby, bo obecnie (styczeń 2022 r.) bilet normalny w jedną stronę kosztuje 31,30 zł. Nie pamiętam ceny biletów na autobus do Sobótki, skąd można iść na Ślężę, ale chyba mieściły się w granicach 10 zł w jedną stronę.

Jeśli wyruszamy większą ekipą czyimś samochodem, dzielimy między siebie koszt paliwa.

Jedzenie: 

Najlepiej zabrać cały prowiant ze sobą. Kanapki, orzechy, czekoladowe batoniki, herbata w termosie i woda – na jednodniową wycieczkę wystarczy. Ceny w schroniskach są różne, ostatnio podskoczyły.

Nocleg:

Najtańszą opcją jest brak noclegu i powrót tego samego dnia. Tak robię najczęściej, ale jeśli mieszkasz dalej albo chcesz zrobić dłuższą trasę, to polecam przespać się w schronisku. Za nocleg zapłaciłam najwięcej 63 zł w Odrodzeniu, gdzie miałam cały pokój dla siebie. W cenie była pościel, więc nie musiałam targać śpiwora. Cenę obniża wybór pokoju wieloosobowego i własny śpiwór. Trzeba jednak sprawdzić, czy w czasach pandemii takie możliwości się dostępne. Aha, lepiej zarezerwuj nocleg z wyprzedzeniem. W weekendy (a w długie to już szczególnie) schroniska pękają w szwach.

Zaznaczę też, że czeskie schroniska są sporo droższe i niekoniecznie oferują lepszy standard (w jednym z nich za ok. 60 zł oferowano kawałek podłogi…). Z tego powodu w żadnym jeszcze nie nocowałam.

Tanią opcją będzie też namiot. Tutaj jednak nie mam (jeszcze) żadnego doświadczenia, więc się nim nie podzielę. Wiem, że na przykład przy schronisku Orle w Izerach jest pole namiotowe. Zmieniły się chyba także przepisy dotyczące biwakowania “na dziko”. Na pewno warto sprawdzić te opcje. 

Jeśli planujesz często nocować w górach, rozważ członkostwo w PTTK. Co prawda musisz opłacić składkę, ale zyskujesz zniżki na noclegi. I ubezpieczenie. Zniżki w niektórych schroniskach mają też członkowie Klubu Zdobywców Korony Gór Polski. 

Dodatkowe koszty:

Za wstęp do Karkonoskiego Parku Narodowego płacę 8 zł – tyle kosztuje jednodniowy bilet normalny. Jeśli nocuję gdzieś w górach, to za 20 zł mogę kupić sobie bilet trzydniowy. W Rudawach, Izerach czy wielu innych pasmach górskich takiej opłaty nie ma.

Inne koszty to oczywiście ekwipunek. Takie rzeczy kupuje się jednak raz na dłuższy czas, na początek nie ma też sensu zbytnio z nim szaleć. Uważam, że warto zainwestować w dobre buty, a cała reszta spokojnie może poczekać. O wyposażeniu napiszę osobny artykuł.

4. Mam daleko.

Tutaj też trudno coś zaradzić. Najlepiej chyba przyjechać po prostu na kilka dni. Znaleźć dobrą bazę wypadową i codziennie sprawdzać nowe trasy. Albo tą samą, bo czemu nie? 🙂

5. Nie mam z kim.

Dlatego polecam samotne wędrówki! 😉 A tak na poważnie: gdy zaczęłam dzielić się w mediach społecznościowych zdjęciami z moich włóczęg, odezwało się do mnie sporo bliższych i dalszych znajomych, że chętnie wybiorą się ze mną. Co to znaczy? Że wiele osób ma ten sam problem – wystarczy więc tylko się porozumieć.

Zanim odważyłam się wędrować samotnie, robiłam ogłoszenia na Facebooku: “Drodzy znajomi, chcę iść w góry wtedy i wtedy. Kto pójdzie ze mną?” – no i zwykle ktoś się zgłaszał. Inną opcją są też wspomniane już grupki na Facebooku. Jest ich pełno, naprawdę, i nie muszę to być stricte górskie społeczności. 

6. Nie wiem, jaki szlak wybrać.

Ja do dzisiaj mam ten problem! W dolnośląskim jest po prostu za dużo możliwości… 😉 Za jakiś czas przygotuję też tekst, w którym polecę kilka szlaków. Takich do zrobienia bez samochodu ze wskazówkami dojazdu z Wrocławia. 

7. Boję się, że zgłodnieję, zmarznę i będę musiała wrócić.

Zacznę od tego, że zawrócenie nie jest niczym strasznym. Można zawrócić przed szczytem, robią tak nawet najlepsi wspinacze, jeśli uważają, że pójście dalej byłoby zbyt niebezpieczne. A jeśli chodzi o jedzenie i marznięcie, to można się odpowiednio przygotować, zabierając prowiant i zakładając na siebie kilka warstw odzieży. I sprawdzając przed wyjściem prognozę pogody oraz planując trasę w ten sposób, by móc zatrzymać się w jakimś schronisku.

***

Na pierwszą włóczęgę po górach dobrze wybrać niezbyt wymagający, niedługi szlak, żeby przyzwyczaić się do innego rodzaju wysiłku. Polecam też wyjść późną wiosną albo wczesną jesienią, kiedy upały nie będą dawały się we znaki, a na szlakach nie będzie śniegu ani lodu. O tym, jak się przygotować do pierwszej wycieczki w góry, napiszę w kolejnym artykule.