Nie patrz w górę, czyli co jest nie tak z hollywoodzkimi filmami „z przesłaniem”

Trailer produkcji “Nie patrz w górę” totalnie mnie zachwycił. Oglądanie filmów katastroficznych to moje guilty pleasure, robię to nałogowo, zwłaszcza gdy mam doła. Wiedziałam więc, że MUSZĘ obejrzeć ten nowy hollywoodzki wytwór. A już szczególnie, że mogłam zrobić to bez wychodzenia z domu. W sylwestrową noc usiadłam więc wygodnie z przekąskami i bezalkoholowym szampanem i uruchomiłam netfliksowy maraton filmowy.

Pierwsze wrażenie było nawet pozytywne. Przyjemne kadry, historia – jak na film katastroficzny – całkiem sensowna. Co prawda nie było zbyt wielu efektownych wybuchów, trzęsień ziemi i wielkich fal, ale okej – katastrofa po prostu wisi nad bohaterami jak katowski miecz, takie założenie fabularne. Casting świetny. Nawiązania do obecnej sytuacji – zaliczone.  W końcu w prawdziwym świecie władze też udają, że problemu nie ma, dla najbogatszych liczą się “piękne przedmioty”. Na przykład wysłanie samochodu w kosmos. Albo coś w ten deseń.

Niby wszystko było w porządku. Kasowy hit, który dociera pod strzechy. Mądre przesłanie. Film z wyraźnym morałem. Ratujmy świat, póki jeszcze możemy!

Tylko że im więc czasu od seansu mija, tym bardziej czuję się zażenowana.

Po pierwsze, twórcy filmu potraktowali widzów jak idiotów. Rozumiem, że to niby groteska, jakaś satyra. Ale one nie powinny polegać na waleniu odbiorcy w głowę morałem jak łopatą. Widz sam się zorientuje, kto jest postacią negatywną, a kto pozytywną – naprawdę nie potrzebuje do tego neonowych napisów i wielkich strzałek. Tym bardziej, że to przerysowanie dotyczyło tylko schwarzcharaketerów, pozytywni bohaterowie byli skonstruowani dużo lepiej.

Po drugie, ten film jest dokładnie tym, przed czym przestrzega i co obśmiewa: wydawaniem milionów dolarów na ładną akcję promocyjną, która w żaden sposób nie zbliża nas do rozwiązania kryzysowej sytuacji.

Nie jest w tym jednak odosobniony. “Nie patrz w górę” nie jest jedynym filmem z przesłaniem, który na samym starcie z tym przesłaniem się kłóci. Widziałam wiele tytułów krytykujących kapitalizm. Oczywiście, pod płaszczykiem jakiejś metafory, na przykład pieniądze zamieniono w czas. Najbogatsi żyją wiecznie, biedni umierają na ulicach bez nadziei na odmianę swojego losu.

Przypomnijmy, że ten film powstał w ogromnej wytwórni, obracającej niesamowitymi pieniędzmi, podczas gdy kilka(naście) ulic dalej ludzi nie stać na opiekę medyczną.

Czy coś zmienił? Oczywiście, że nie. Może dał do myślenia jakiejś niewielkiej grupce osób, która i tak nie ma zasobów, by dokonać tej zmiany, której jako społeczeństwo potrzebujemy – zmiany systemowej. Żeby było śmieszniej, to temat nierówności wynagrodzeń w Hollywood wraca jak bumerang. Mamy więc film, który w gruncie rzeczy krytykuje sam siebie. I kompletnie nic za tym nie idzie. To po prostu kolejna idea, którą można spieniężyć. Kosztem tych, którzy i tak niewiele mają.

Nic nowego. Żadnej zmiany.

Chyba po prostu nie wierzę już w “kino zaangażowane”. A już na pewno nie w takim wydaniu.